zmusiłam się do wyjścia z domu. z muzyką na uszach ruszyłam w miasto.
w opadających spodniach, bezmyślnie odsłaniających nerki, dałam się wysmagać po dupie jesiennemu wiatrowi.
wyciągnęłam telefon i zaczęłam pstrykać, obrabiając potem zdjęcia w moich najekstrasiejszych darmowych appkach androidowych.
muszę się czymś bawić. zawsze i wszędzie. coś czytać, dłubać, pstrykać, pisać, kombinować.
inaczej zaczynam być nerwowa i za bardzo rozmyślać o tym, co muszę zrobić i jak bardzo nie mam na to ochoty.
wskakuję do autobusu i zderzam się czołowo z odorem kulek na mole. otóż to.
eleganckie panie wyciągnęły jesienno-zimową kolekcję haute couture z szaf, pawlaczy i pudeł.
nadeszła jesień. nie mam złudzeń. najpierw czekała na lato. potem się nim męczyłam,
z nadzieją na jesień. teraz mamy jesień, a ja czekam na lato. bo taką mam ułańską fantazję.
pamiętacie, jak miesiąc temu szłam się badać? szłam, szłam i nie doszłam. więc jestem teraz:
nie lubię się badać. nie lubię opowiadać lekarzom o sobie, bo wydaje mi się, że im się wydaje, że ja zmyślam.
w urzędach, przychodniach i innych poważnych ośrodkach – moje IQ spada o jakieś 100 punktów, a ja z miejsca staje się ciućmokiem,
zaczynam potykać się o własne nogi, gubię kurtkę, spada mi torebka, a kiedy się po nią schylam, ktoś uderza mnie drzwiami w dupę.
no więc czekam na USG pod gabinetem nr 4. mimo, że na skierowaniu mam napisane nr 04.
ale dla mnie oczywiście nie ma różnicy. póki jeden z sympatycznych lekarzy, nie uświadamia mi,
że gabinet nr 4 to jest toaleta, ale przecież mogę sobie tak siedzieć do wieczora, skoro chcę.
po licznych perturbacjach, kryzysach wewnętrznych i załamaniach nerwowych
docieram w końcu do gabinetu USG. zaś na pytanie lekarza:
– po której stronie nerka boli panią bardziej?
odpowiadam: – yyy… po TEJ.
podnosząc bezradnie najpierw lewą, a potem prawą rękę,
sprawdzając która jest która i nie osiągając konsensusu w tej kwestii.
do końca badania lekarz instruuje mnie:
– a teraz proszę się położyć na prawym boku, czyli plecami do mnie.
a teraz na lewym boku, czyli twarzą do mnie.
następnym razem na prawej dłoni zawiążę sobie kokardkę.
albo podpiszę flamastrem.
bo przecież nie będę nikomu tłumaczyć, że mam pozamieniane kabelki w głowie
i nie zawsze czuję czaczę, zwłaszcza gdy się czaczy nie spodziewam. dziękuję.
jestem starą babą z nieustaloną dotąd lateralizacją. i niniejszym wsiadam do metra.
brak orientacji przestrzennej to moja druga zmora. wiecznie się gubię.
bardzo trudno zapamiętać mi daną trasę, nawet jeśli pokonuję ją po raz n-ty.
nadal potrafię zgubić się pod własnym domem.
jeśli dodamy do tego typowe cechy ADHD (z przewagą deficytu uwagi):
zaburzone poczucie czasu, impulsywność, nadwrażliwość na bodźce,
brak panowania nad czasem i przestrzenią, rozkojarzenie, chwiejność nastrojów –
mamy oto obraz Zazie mknącej przez miasto: spóźnionej, spoconej, wkurwionej, zgubionej i odnalezionej,
w rozpaczy, że pierdolę wszystko wracam do domu!, a następnie: co? ja nie dotrę?! choćby i na rzęsach!
czasem jestem tym wszystkim tak strasznie zmęczona, że nie mam siły.
nie mam siły tłuc się ze sobą, z rzeczywistością, z oporem materii i wszystkim, co notorycznie krzyżuje mi plany.
a jednak bardzo lubię życie. i bardzo chcę nim żyć. nie innym życiem, tylko tym, moim własnym.
chciałabym tylko zacząć nad nim panować. i tyle.
wstępne badania wykazują, że jestem zdrowa. co mnie cieszy i utwierdza w przekonaniu, że chodzenie do lekarzy jest bez sensu.
Syd zawsze się złości, że wychodzę na ulicę krzywo ubrana: tu mi coś sterczy, tam coś zwisa, pasek od torby zrolowuje mi kurtkę,
kaptur bluzy do połowy tylko wystaje spod kurtki, zaś druga połowa tworzy pod nią malowniczy garb.
wyglądam tak, jakbym ubierała się w biegu, wyskakując równocześnie przez okno.
no bo tak jest. zazwyczaj wybiegam z domu zmachana, spocona, wściekła i zrozpaczona –
nie mogąc uwierzyć, że znowu nie udało mi się zapanować nad rzeczywistością.
dlatego jak pan Marian – łatwiej mi przychodzi myśleć o kosmosie.
o którym rzecz jasna nic nie wiem, więc mogę go sobie naciągać do granic możliwości, do kresu wytrzymałości.
na szczęście kosmos nie piszczy.
chociaż nie jestem o tym do końca przekonana.
aaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
you’ve made my day!! ty i pan marian…:)
Pan Marian – miszcz :). Mnie też się zawsze wydaje, że lekarzowi się wydaje, że ja zmyślam…
Maryjan rules!
ja do tej pory mam problemy , która prawa a która lewa………..niedajboże komuś tłumaczyć gdzie ma iść………na pewno nie trafi……..a ile razy na minę wysadziłam kierowców pytających o kierunek……….do dzis biedacy pewnie szukają wyjazdu:)
a w samochodzie poradziłam sobie po instrukcjach mojego męża ” kierunkowskaz w górę bo skręcasz w prawo i lewa łapa jak leży na kierownicy od niechcenia drze wajchę do góry– jak chcesz jechać w lewo to lewa łapa obsuwa wajchę na dół ” pomogło , w piśmie skomplikowane w teorii proste
no i jak są strzałki na skrzyżowaniu na sygnalizacji świetlnej to sobie sprawdzam czy moja miga w tą samą stronę jak ta pod którą stoję:))
naftalina rulezz!!! dobrze że nie stęchlizna :))
Fantastycznie napisany post! A zdjęcia…. brak słów. Bardzo mi się podoba patrzenie na miasto przez twój obiektyw.
Z gubieniem się to mój ojciec jest mistrzem. W zeszłym roku, gdy mój brat brał ślub, wszyscyśmy się spotkali przed ceremonią w domu szwagierki. Ojciec postanowił się wcześniej zawinąć, żeby pojechać po swoja żonę, stanął w przedpokoju, obrócił się dookoła, zatrzymał się, podparł się na parasolu i ze stoickim spokojem powiedział: „No dobrze. A czy ktoś mógłby mi wskazać MNIEJ WIĘCEJ kierunek wyjścia?”
No i takto..
Ja mam problem z Krakowem, bo gdzie indziej jest krakowska północ, a gdzie indziej moja, dlatego gubię się nawet z mapą. Poczucie północy przydaje się w orientowaniu się w przestrzeni..
A ROBIENIE rzeczy faktycznie pomaga, wyjście czasem, załatwienie czegoś. Jeśli tylko przemóc ten paraliżujący strach przed… w sumie to nie wiadomo przed czym, to potem takie działanie odczuwam całkiem jakbym coś stworzyła.
Im bardziej staram się zapanować nad otaczającą mnie rzeczywistością , tym marniejsze skutki odnoszę.
Od roku walczę z prawem jazdy. Niby „nic takiego” ale dla mnie to koszmar i rzecz nie do przejścia. Kolejne egzaminy wykańczają mnie nerwowo i poźniej 3 dni wracam do siebie. Jeździć umiem, bo mój instruktor nie chce już mnie uczyć, bo mówi , że bez sensu. I co z tego? Wsiadam do egzaminacyjnej ELKI zalewa mnie krew z potem , nogi trzęsą się jak galareta i zapominam gdzie jest gaz a gdzie hamulec……… Ledwo powstrzymując się od płaczu próbuję jechać w miarę prosto, ale to za mało by zdać……………. Dziś o 17:30 egzamin numer 4. I postanowiłam, że ostatni.
I wiesz w porównaniu z moimi życiowymi przejściami to jest niczym. A jednak zaprząta mi głowę i utwierdza w przekonaniu, żem do dupy zwyczajnie………………
Mentalnie wciąż mam 5 lat i marzenie, żeby wszystko było dobrze, a ludzie się kochali ….. Banał, prawda?
Wrażliwi mają przejebane, to prawda dobrze znana. Ale nie umiem inaczej. Żyj lub giń :)
Piękna relacja! I wiesz, moja córka ma lateralizację skrzyżowaną – prawe oko, lewa ręka. Oj, jakie to było okropnie trudne, żeby zaczęła pisać nie po arabsku (czyli od prawej).
Przyznać trzeba, że świat okiem Zazie jest wyjątkowy. Ale nie martw się, nie tylko Ty się gubisz. Ja nie umiem poza wydeptane ścieżki nadal wybrać się w tym mieście.
I będzie dobrze. Zobaczysz! :)
Tylem wymyśliła komcia o 4 nad ranem. Dobrego dnia!
Piękny kolczasty pasek w metrze – wygląda jak stalowe kolce na skraju starego wybiegu słoni w warszawskim zoo…
wszystko fajnie, napisane fajnie, fotki fajne – ale co na to panstwo, ktorzy na nich widnieja? mysl czasem dziewczyno
myślę. dlatego wypikselowałam.
Mam zupelnie co innego. Ale wiem, jak to jest, jak jest naprawde, naprawde zle. Kurde.
A ja z wnioskiem formalnym – bo mi tagi zazie umieszczone w środku zakrywają/ nakładają się na posty. Czy mozna cos z tym zrobic? Czy tylko ja tak mam?
faktycznie, czasem tak się zdarza, ale wtedy wystarczy odświeżyć stronę i po ponownym załadowaniu problem znika – przynajmniej u mnie. daj znać, czy u Ciebie także ;)
u mnie po odświeżeniu znikają
O rany! it’s magic! …. dziękuję, nie wpadłam że trzeba odświeżyć
:))) strasznie fajnie napisane :)
Boskie!
nie wiem kto w ogóle wymyślił strony, prawa, lub lewa, to jest chore. dobrze że wiem gdzie mam serce.
muszę, bo się uduszę.
Do tej pory myślałam, że nie ma na świecie drugiej takiej jak ja. Pod względem odnajdywania się w przestrzeni. Kiedyś tak długo prowadziłam rodzinną kawalkadę samochodów z pogrzebu na miejsce stypy, że część bez obiadu pojechała do domu. Ale trafiłam. Śmiem twierdzić, że jeżeli ktoś chciałby w życiu zbłądzić, to lepszej partii niż ja nie znajdzie. Ale też uparcie w końcu odnajduję się. I nie mam stracha, że trafię do czarnej dupy, w końcu zawsze laduję tam gdzie trzeba..
na studiach większość tras pokonywałam pieszo, bo autobusy zwykle wywoziły mnie hen daleko poza obszar moich zainteresowań i na nic zdały się moje płacze i walenie w drzwi „wyyyypuuuuść mnieee!!!” na najbliższych światłach…
Z duża przyjemnością oglądnęłam sobie Twój fotoreportaż. Samo życie :)
okazuje sie, że wyjście poza jaskinię nie jest AŻ TAKIE straszne. tylko odrobinę…
zdjęcie pana Mariana moje ulubione!
na innym się do mnie usmiechnął, ale już nie było tego „myślicielskiego palucha” ;)
Chyba się czegoś dziś o sobie nauczyłam:). Czytam o ADD i pasuje do mnie idealnie. Tzn. miałam 100% objawów do około 20 roku życia. Teraz, to co mi zostało, to częste zmęczenie i rozkojarzenie. Zastanawiam się, czy możliwym jest osłabienie objawów z wiekiem???
tak, to się fachowo nazywa „częściowo wygaszone objawy ADD” ;) gratuluję, szczęściaro! ;)
Ach jakie robisz piękne fotki. Nawet to, co na codzień jest szare i bez wyrazu, u Ciebie nabiera charakteru.
Widzisz? Dałaś radę, załatwiłaś co miałaś załatwić:). Też kiedyś miałam tak jak Ty, może bez ADHD, ale z roztargnieniem i ogólnym zagubieniem, ale blisko 10 lat pracy w różnych korporacjach i obowiązek codziennego wyłażenia z domu i jeżdżenia komunikacją sprawiło, że musiałam dostosować się do realiów i teraz idzie mi całkiem nieźle.
Postaraj się wychodzić częściej z domu, a zobaczysz, że lepiej się poczujesz:).
Ann, ja też swego czasu zasuwałam w quasi-korpo i przypłaciłam to totalnym rozstrojem nerwowym, bo zeby utrzymać się na powierzchni codziennych wymagań, które mi stawiano w pracy – zapominałam o spaniu, jedzeniu i życiu z bliskimi…
Pomimo pośpiechu, rozkojarzenia, wnerwienia, zagubienia – bardzo dobre zdjęcia – a może dlatego właśnie…?
to raczej zasługa tych appek ;P
Czy Ty na pewno masz ADHD? Zachowania, które opisujesz bardziej przypominają ADD ( kiedyś podtyp ADHD ), od pewnego czasu samodzielna jednostka chorobowa.
zdecydowanie mam ADD (potwierdzone licznymi badaniami i diagnozą) ale kiedy na co dzień mówię/piszę ADD – nikt nie wie, o co chodzi :) dlatego potocznie używam określenia ADHD bez nadruchliwości z przewagą deficytu uwagi.
ale to prawda, że trzeba dokładniej to precyzować, bo wielokrotnie zdarzyło mi się, że ktoś mówił: „eee nieee, przecież ty nie skaczesz po scianach i nie rzucasz krzesłem, nie masz ADHD!”
Ja mam takie zapytanie- co to za aplikacja?
jedna to Pxlr-o-matic, a druga to Labelbox ;) obie darmowe i kochane
kuje :) :*
co do rozróżniania L i P to też miewam problemy, i dostaję furii jak słyszę po raz enty dobrą radę ”lewa to ta, na której masz zegarek”-od zawsze noszę na prawej ręce;]
Zazie, siostro! ::D
Myślałam, ze tylko ja tak mam w urzędach i u lekarza. Leci mi z rąk wszystko, pocę się, nie umiem odpowiedzieć na podstawowe pytania i zachowuję się jak półgłówek.
Ostatnio w przychodni twierdziłam, że syn ma osiem lat…szczegół, że przyszliśmy na bilans DZIESIĘCIOLATKA.
Gubię się wszędzie, nie umiem nikogo poprowadzić przez miasto, a jak Pit do mnie przyjechał pierwszy raz to on mnie zaprowadził do klubu, w którym co czwartek piłam piwo, bo sama nie mogłam trafić. Szczegół doprawdy, że on w nim wcześniej nie był nigdy, a w tym mieście był drugi raz w życiu.
najgorzej jest, kiedy ktoś mnie pyta o drogę, a ja nerwowo rozglądam się dookoła w poszukiwaniu Pałacu Kultury. to mój jedyny punkt odniesienia w stolycy.
A ja z lekarzem też tak mam. Od razu się kurczę, dziecinnieję, głos staje się piskliwy jak u kurczaczka. Tym bardziej jak jest to lekarz pierwszego kontaktu, który myśli, tzn ja myślę, że on tak myśli, że chcę wymusić zwolnienie lekarskie choć nie jestem chora.
Gratuluję Zazie, ja od tygodnia siedzę w domu. Wczoraj dałam się wyciągnąć na sushi, a potem z ulgą i w podskokach czem prędzej do domu wróciłam. Nie jest dobrze :(. Mam nadzieję, że u Ciebie lepiej…
Salma, ja też biegłam do domu jak na skrzydłach, szczęśliwa, że zaraz zaszyję się w dziupli z dala od świata i popracuję w spokoju, bez odzywania się do nikogo.
Ale muszę przyznać, że „morale” odrobinę wzrasta po zrealizowaniu kilku niezbędnych interakcji społecznych.
To wszystko iluzja, bo się zmuszam, ale póki co – nie chce się głębiej zasklepiać.
Jutro też wychodzę.
Spróbuj, będę trzymać kciuki :*