nic dzisiaj nie powiem i nic nie napiszę. oprócz tych paru zdań poniżej,
w których dam wyraz temu, jak bardzo jest mi przykro i jak wielką czuję złość,
gdy ktoś, kto powinien znać mnie najlepiej, nie wie o mnie praktycznie nic
i wciąż wydaje mu się, że jestem bezwolnym, zdanym na niełaskę jego paranoi,
dzieckiem, które dla własnej wygody można spacyfikować scenicznym krzykiem,
absurdalnym wyrzutem sumienia i wpychanym na siłę poczuciem winy.
och, mamo, mamo, wciąż robisz mi to samo.
niezmiernie mi niemiło, że nic się nie zmieniło.
the words you tryin’ to say
are the ones you shouldn’t 've said
Cóż. Ja na jakiś czas musiałam zerwać kontakt z rodzicami, ale chyba to dało im do myślenia. Jednak żeby nie było tak kolorowo, o pewnych rzeczach w ogóle nie mówię, bo po co? Bawimy się w dulszczyznę. Tak jest wygodnie. Chociaż czasem mam ochotę wybuchnąć i wykrzyczeć wszystko. Czasem mnie rozdziera od wewnątrz.
Ja na szczeście nie byłam w takiej sytuacji, ale cisnienie naszych dyskusji sprawia, że czasem dostaję palpitacji wnętrzności… ;)
Ja po prostu staram się o tym nie rozmyślać nadmiernie.
U mnie bywa tak samo. Rodzice chyba nigdy sie nie zmianiaja. My chyba tez nie.
Trzymaj sie,
K.
Cudownie jest być życiową porażką rodziców ;)
I nie myśl, że jesteś taka oryginalna i jedyna, w tym odczuciu. Właśnie odbyłam rozmowe skypową z własna matką, poczułam sie podobnie. Pół godziny później rozmowa skypowa z córką i już mi sie plącze myśl, że ona chyba czuje to co ja, pół godziny wcześniej.
Dlaczego tak jest?
:(
Ania, ja dawniej próbowałam jeszcze coś zwojować, wytłumaczyć, uzmysłowić, uświadomić, unaocznić. Potem opadły mi ręce. I od 15 lat trzymam język za zębami. I oddycham głęboko. Głęboko i baaaardzo pooowoooli.
Współczuję, Zazie. Trzymaj się.
Jak spotkam kiedyś jakąś normalną, zdrową rodzinę, to chyba padnę na zawał, po prostu nie wierzę, że takie istnieją.
O mojej mogłabym ględzić godzinami, byłam już chyba wściekła na wszystkich łącznie z psem. Potem dotarło do mnie, że oni też bajki nie mieli i są produktami skrzywionych pokoleń, a ja mam niepowtarzalną szansę, żeby z tym skończyć. Choć ta wiedza nie zawsze pomaga (bo potrafią krzywdzić z wyrafinowaniem godnym najlepszych katów, a często przy zerowej świadomości, że właśnie to robią!), to czasami pozwala nie odpowiadać ogniem, a to już moim zdaniem dużo.
Jedyne co mogę zrobić, to zachować wewnętrzny spokój. Wyrosłam juz z wojny.
Moje stosunki z mamą też nie są idealne, ale w sumie w porzadku. Mam dwójkę rodzeństwa, w tym młodszego brata i mam wrażenie, że dla mamy zawsze był i będzie ważniejszy. Nauczyłam się z tym żyć, ale nadal czasem jest mi przykro.
U nas ja jestem niestety tą „ważniejszą”, bo od zawsze „trudniejszą”, problematyczną, niepokorną i na opak.
Poprzedni mój post się nie ukazał więc się powtórzę: niestety wiele razy usłyszałam, że jestem porażką rodziców… tak więc dla mnie to też ciężki temat. Ale za to zdjęcie cudne!
Temat ciężki, rzadko go poruszam na blogu. Ale mi się w końcu ulało.
Szkoda, że tak musi być.
Ja swoich rodziców szkoliłam. Ostro.
Z różnym skutkiem.
Zapamiętałam, co mnie bolało najbardziej i nie stosowałam tego w swojej rodzinie.
A później moje dzieci szkoliły mnie.
Z dobrym skutkiem.
Ale to JA musiałam się nauczyć, jak z nimi – dorosłymi – być.
To JA musiałam się ugiąć, zrozumieć, nie one.
One po prostu potrzebowały wolności, niezależności.
Owocem mojej ciężkiej pracy jest nasza dzisiejsza dobra relacja.
Tyle, że ona nie jest na zawsze.
To JA muszę czuwać, żeby się im nie przejeść, traktować jak dorosłych, nie komentować, nie strofować, pozwolić się uczyć na błędach.
I przepraszać, jeśli popełnię błąd.
Sorry, że się rozpisałam, ale strasznie mi żal, że Wasi rodzice nie potrafią traktować swoich dorosłych dzieci zwyczajnie, jak dorosłych. Że się wymądrzają, krytykują, że zawsze wiedzą lepiej.
A mogliby mieć tyle radości, ile daje wspólnie wypita kawa, ploty, pogaduchy. ja pogaduch z moimi dziećmi i ich towarzyszami życia nie zamieniłabym na nic innego. A że są rzadkie? Cóż, to, czego jest za dużo zwyczajnie się przejada. To ja już wolę być trochę głodna:)
Ja też szkoliłam, więc i tak jest lepiej. Ale nadal ciężko.
no tak. ale Złego stworzyła bezbłędnego – uwielbiam to zdjęcie.
Zły się sam stworzył. Przepoczwarzył. Wymaszkaronił.
Smutno :(
Normalnie.
Moja też sobie lubi zapomnieć, że mam już ponad czterdzieści lat. Zawsze wszystko wie najlepiej – najpierw coś zapieprzy, a potem koncertowo się obraża i oczekuje przeprosin. W końcu jej uświadamiam, że została przejrzana na wylot i nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia – jest spokój do następnego razu. Chyba trzeba nauczyć się z tym żyć :) Ale przykro jest….
Ewa, mamy tę samą mamę ;) Tyle, że mojej nie przechodzi, ale ja już teraz mam na to centralnie wywalone
Viki, tu ja – Igy. Co u Ciebie? :)
No jest przykro, zwłaszcza, że już nie jest się nastolatkiem, który z lubością wygarniał matce całą (własną) prawdę o życiu. Każdy ma swoja prawdę, a moja prawda może boleć. Nie chcę jej ranić. Nie chcę juz dyskutować.
u mnie to chociaż mama zaakceptowała i pokochała, nowo odkrytą mnie :) no ale sama musiała przejść własne emocjonalne piekło, by jej się oczka szerzej otworzyły na wiele więcej spraw i dostrzegły to co kiedyś było naocznie niedostrzegalne ;)
mnie jednak ciężko kochać. jestem trudna. ciężka. mało wdzięczna.
Wiem że to bait, ale co z tego.
Trudna i ciężka być może tak. A i to pewnie nie w 100% czasu, bo to by się nikomu nie udało, nawet przy ciężkich staraniach. Ale „mało wdzięczna”? A po cholerę tyle ludzi tu zagląda, jak choćby wyszło z polla o komentarze? Plz, Jeśli czytają to nawet takie dziwne typy jak ja?!